_

niedziela, 26 grudnia 2010

Giana's Return - recenzja


Czy lubisz platformówki 2D? Czy kochasz klimaty retro i bardzo często sięgasz pamięcią do czasów, kiedy pod telewizorem leżała Amiga, tudzież C64? Jeżeli choć jedno pytanie zostało przez Ciebie skwitowane krótkim „tak”, to zapraszam Cię do rozwinięcia postu, w którym znajdziesz recenzję gry homebrew pt. Giana's Return.


Nim dojdę do omawiania docelowej pozycji, najpierw wróćmy razem na moment do przeszłości. Całkiem dalekiej, bo aż do 1987 roku. Na świecie nie ma mnie, ani prawdopodobnie Ciebie. Gdzieś w Niemczech za to istnieje niewielkie, bo trzyosobowe studio developerskie TimeWarp. Jego członkowie znani są stosunkowo małej liczbie posiadaczy komputera Commodore 64, jednak drastycznie zmienia się to zaraz po premierze gry Great Giana Sisters. Gry, która jest bezczelną kopią wydanego dwa lata wcześniej Super Mario Bros.. Najprościej mówiąc, GGS na C64 to taki Mario właśnie, tylko z innym bohaterem... a w zasadzie bohaterką, ale o tym za chwilkę. Nintendo na taki bieg wydarzeń zareagowało w odpowiedni sposób, zabraniając sprzedaży gry na terenie Niemiec. Mimo to, stała się ona bardzo popularna na czarnym rynku, gdzie krążyły setki jej nielegalnych kopii. 


Ćwierć wieku później. Kiedy ja mam niespełna 11 lat, grupa miłośników  przygód Giany zza zachodniej granicy ogłasza światu jej nowy projekt. Ma to być nieoficjalny sequel wiekowego tytułu spod dłuta TimeWarp. Nikt jednak nie przewiduje, że na jego premierę przyjdzie czekać aż osiem lat. Nikt też nie przewiduje, że dostanie go Dreamcast – platforma oficjalnie pochowana w 2001 roku. 

Kolejne osiem lat później, czasy obecne. Mam 19 lat i jestem dumnym posiadaczem świadectwa dojrzałości. Teoretycznie wydoroślałem, ale w praktyce... różnie z tym bywa. Dalej gram, a gry wideo to moje hobby, przy którym spędzam dużo wolnego czasu. Tymczasem na stronie domowej Giana’s Return w końcu pojawia się ostateczna wersja gry na DC, za którą jest odpowiedzialny obywatel Hiszpanii, niejaki Indiket.


Giana’s Return należy do gier z gatunku platformowych. Blisko jej do następnych przygód Mario z NESa/SNESa, blisko także do kultowych pozycji w stylu Warioland, tak rozchwytywanego obecnie Shantae z GBC, a nawet pierwszego Crasha Bandicoota (PSX). Łącznikiem każdej z wymienionych gier jest widok 2D i poruszanie się postacią w prawą stronę ekranu. W Powrocie Giany Gracz kieruje tytułową bohaterką, która rusza na poszukiwania swojej siostry, Marii. 

Giana to długonoga, blondwłosa (jakby mogło być inaczej!) piękność, którą natura sowicie obdarzyła w duże balony. Tak duże, że w sklepach prawdopodobnie brakuje należytego rozmiaru stanika, dzięki czemu nie nosi go wcale. Główna postać gry jest wysportowana, co objawia się dalekimi skokami z platformy na platformę. Giana również należy do grona tych kobiet, które cechują się sporą odwagą. Nie straszne jej przepaście, lawa płynąca tuż pod stopami, rozpalony słońcem piasek czy zamiecie śnieżne. Doskonale radzi sobie z otaczającymi ją warunkami. 


Aby znaleźć Marię, jej gotowa na wszystko siostrzyczka przemierza różne terytoria. Raz będzie to pustynia, kiedy indziej Giana trafi do zniszczonych przez wulkan pustkowi czy nawet do podziemnej groty. To nie koniec! Jedną z odwiedzanych krain jest ta po brzegi wypełniona lodem i śniegiem, który sypie tam niemal bez przerwy. Zimowy klimat podkreślają dodatkowo obecne na każdym kroku bałwany. Brakuje chyba tylko przelatującego gdzieś w tle Mikołaja... Zamiast niego i to na pierwszym planie Giana spotyka jednookie, krwiożercze roślinki. Dotyczy to oczywiście tylko zimowego świata, bo w innych krainach panują inni przeciwnicy. Są latające spokojnie pszczoły, jak i groźne pająki, których dotknięcie nierzadko oznacza stratę życia. Są także chodzące grzybki czy kwiaty. Różnorodność stworków wszelakich nie jest przesadnie duża, ale chyba nikt nie będzie na to narzekał zbyt często, ponieważ po przejściu kolejnych sześciu plansz następuje zmiana scenerii. A to wiąże się przeważnie z pojawieniem się nowych rodzajów przeciwników. Jednak zanim to nastąpi, należy pokonać potężnego bossa każdej z krainy. Szefa, który broni wyjścia z niej. Walka polega na bardzo prostych zasadach. Sposób jest jeden – poprzez naskoczenie na bossa Gracz zabiera mu energię. Kiedy pasek życia delikwenta spadnie do zera, ten (niespodzianka!) ginie, zostawiając  otwartą furtkę do kolejnego świata. Od tej reguły na szczęście jest parę wyjątków, ale o tym lepiej przekonać się osobiście. 

Cechą charakterystyczną nowej Giany jest wysoki poziom trudności. Bo choć nie jest to Super Ghost & Goblins, to i tak w grze aż roi się od momentów, które mogą sprawić duży kłopot. Czasami jest to spowodowane nieprzyjaznemu natłoczeniu się stworków, zaś innym razem – błędnemu rozlokowaniu takich przeszkód, jak kaktusy bądź różnego rodzaju kolce. Przy tym elemencie niewątpliwie musze się zatrzymać, bo w trakcie zabawy bardzo mnie to denerwowało. Otóż, podchodząc na dosłownie dwa piksele do danej przeszkody, często traciłem życie. Trzeba na to cholernie uważać, gdyż niejednokrotnie cudem lądowałem na samej krawędzi pólki, przez co dosłownie piksel dzielił mnie od ognia i tym samym utraty „serduszka”. 
Nawet to jednak nie jest w stanie przeszkodzić w zaliczeniu gry, ponieważ jej autorzy dali Graczowi nieskończoną liczbę szans. Po zobaczeniu napisu „Game Over”  można powtarzać ostatni level do bólu, zaczynając od nowa z trzema życiami (checkpointy oczywiście się resetują, a więc tak dobrze nie ma).


Wszystkich plansz jest zaskakująco dużo, jak na grę homebrew. W obecnej chwili stanąłem na trzydziestym trzecim levelu i nic nie wskazuje na to, abym zbliżał się do końca przygody. Same etapy są bardzo rozbudowane i obfitują w sekrety. Najciekawsze jest to, że Gracz trafia na nie zupełnie przypadkiem, często w podbramkowych sytuacjach, np. spadając w przepaść. Właśnie w taki sposób można dostać się do ukrytych lokacji, pełnych klejnotów (coś jak Bonus w Crashu), a nawet przenieść się o kilka poziomów do przodu (odpowiednik Warp Room z SMB). Odnalezienie wszystkiego nie tylko zajmie dużo czasu, ale da każdemu chętnemu sporo frajdy. 

Jeśli natomiast nie chcesz wymaszerować Powrotu Giany... Nic straconego! I tak będziesz się doskonale bawił. Wpływ ma na to bogaty, ciekawy świat pełen przygód, modny obecnie styl retro (gra wygląda jak żywcem  wyjęta z Amigi i tak też brzmi) i – mimo wszystko – wysoki poziom trudności. Ten zamiast odpychać, przyciąga do Giana’s Return niczym magnes. Tytuł nie jest bowiem przesadnie trudny (jak Nina Gaiden, Contra) i nawet podczas wielokrotnych niepowodzeń człowiek ma wrażenie, że da się go przejść. Nie mam wątpliwości, warto było czekać tyle lat. Jedna z najlepszych gier homebrew na DC. Polecam!

Przydatne linki:

1 komentarz:

  1. I liked this game when i play beta of it on Dreamcast Sandman Semo Disk from dcevolution . Waiting for final release !

    OdpowiedzUsuń