Właśnie zakończyłem zabawę z JSR na Dreamcaście. Pouciekałem przed policją, ubranymi w czarne garnitury mafiosami, wykiwałem kilkanaście rakiet wystrzelonych z pokładu wojskowego śmigłowca oraz zużyłem setki puszek z farbą – bez zbędnego ruszania się z domu i łamania tak szanowanego przeze mnie prawa. Wszystko dzięki Niebieskim, którzy przed ośmiu laty zaprezentowali światu grę o losach gangu młodych grafficiarzy, których teren został zaatakowany przez nieznaną grupę. Jet Set Radio powitane zostało na rynku z aplauzem, więcej – Gracze okrzyknęli ją jedną z trzech najlepszych gier na Dreamcasta. Po jej premierze posiadacze konsoli z nadzieją wypatrywali następcy. Kolejna odsłona pojawiła się jednak dopiero na Xboxie, otrzymując ładniejszą oprawę i podtytuł „Future”. Mimo że sequel warty był zakupu, nie zdołał zaspokoić apetytu fanów części pierwszej, którzy oczekiwali dzieła co najmniej wybitnego. Wobec trochę słabszej jakości JSRF Gracze spodziewali się gry na miarę pierwowzoru po trzeciej odsłonie. Ta jednak w dalszym ciągu nie nadeszła... Czy kiedykolwiek pojawi się na rynku? Niewiadomo, chociaż szanse jak zwykle są. Zapraszam Was wszystkich na krótką podróż do świata wszechobecnego graffiti, który niesłusznie został zapomniany przez czas.
SOMEWHERE IN ASIA...
Tymi słowami rozpoczyna się pierwsza część Jet Set Radio. Wypowiada je Professor K – nasz instruktor po zwariowanym mieście Tokio-to i jego okolicach. Przedstawia on historię grupy GG’s, walczącej z nieznajomą bandą grafficiarzy, która znienacka pojawiła się w dzielnicy Shibuya – Cho. Kim są? Po co przyszli? Aby to ustalić, wkraczamy na ulice japońskiej metropolii, chwytamy za puszki z farbą i jazda!
Akcję oglądamy zza pleców bohatera. Naszym celem na każdej niemal planszy jest otagowanie (=zrobienie graffiti na) wszystkich wyznaczonych na danym etapie punktach. Malowanie odbywa się na zasadzie podobnej do znanych z Shenmue Quick Time Event’ów. Podobnie jak w grze Yu Suzukiego, po pojawieniu się na ekranie kombinacji klawiszy należy je wcisnąć na padzie. Tutaj jednak wszystko ogranicza się do wykręcania kółek, pół- i ćwierć-kółek na analogu, bez używania innych klawiszy. Fajne? Fajne. Rajcujące? Żeby się o tym przekonać, należy samemu to sprawdzić w akcji. Albo chociaż obejrzeć ten oto filmik z gry:
[BTW: Piosenka nie pochodzi oczywiście z gry. A pasuje idealnie :D]
Otagowanie wszystkich podanych miejsc byłoby śmiesznie proste, gdyby nie jeden szkopuł. W malowaniu przeszkadzają bowiem siły zbrojne dowolnego szczebla. Najpierw jest to policja z szeryfem uzbrojonym w rewolwer na czele, a później żołnierze mający w zanadrzu pistolety strzelające gazem łzawiącym, a nawet coś większego kalibru. W dalszej części gry pojawiają się inni, znacznie gorsi od zwykłych członków służb porządkowych, ale tego, kim są, już nie zdradzę.
Muzyka jest również mocną stroną gry. Kreacje stworzone przez kompozytorów takiego kalibru, jak Hideki Nagamura są przepiękne. Jak ulał pasują do całego stylu graficznego Jet Set Radio. Żeby było ciekawiej, kawałki nie są wykonane w jednym i tym samym klimacie i cały czas jest szansa, że następny utwór zaskoczy nas czymś zupełnie nowym. Warto uzbroić się w soundtrack. Mój egzemplarz już dawno stoi dumnie na półce i sięgam po niego częściej, niż po inne tego typu wydawnictwa.
Ocena: 9+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz